twarzy wciąż tenże sam drwiący grymas.
— O co idzie, panie? — spytałem.
Odrzekł:
— Przysługa, o którą chciałem prosić pana, już mi nie potrzebna. Pomówiwszy o markizie, uspokoiłem się... i nawet stałem się zupełnie obojętnym dla niej. Przepraszam bardzo, panie, i proszę się nie śmiać z dziwacznej mej wizyty...
Wstał i odprowadziłem go do domu, gdzie jeszcze raz tysiąckrotnie przepraszał mnie i kłaniał mi się.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Cały wieczór spędziłem na rozmyślaniach i wspomnieniach. Śmieszne wspomnienia, smutne rozmyślania!...
Poznałem się z markizą w tym czasie, gdy była kochanką przyjaciela mego Lucjana Priana, bardzo miłego człowieka, który w następstwie szybko zrobił karjerę w charakterze szpiega wojskowego.
W czasie tym, o którym to mówię, Lucjan by! biedny tak, że nie miał możności wydać obcym mocarstwom tajemnic — znakomitych tajemnic Poliszynela naszego uzbrojenia i planów naszej immobilizacji. Mieszkał przy ulicy Męczenników i zajmował w jakimś marnym hotelu meblowanym wszystkiego jeden mizerny pokoik.
— Rozumiesz — mówił do mnie Lucjan — nie mogę przyjmować u siebie mojej przyjaciółki... Mam straszne umeblowanie... Czerwone rypsowe meble połamane krzesła... A żebyś widział moje łóżko.. moją szafę lustrzaną... Ona tak elegancka; przywykła do zbytku, zaraz by porzuciła mnie... Miłość po-