czas wyjaśnień rozbił nawet trzy lustra i kilka bardzo drogich drobiazgów... Oddał mi potem klucz od mieszkania i poszedł.
Nie widziałem się z nim potem lat kilka i zupełnie straciłem z oczu markizę de Parabol.
Spotkałem się z nią razu pewnego wieczorem w znajomym mi domu pewnej austryaczki z Galaty, która przyjmowała u siebie dość dziwne osobistości i śpiewała romanse Schumana.
Najlepszem z tego wszystkiego było to, że w domu tym nikt nikogo nie znał, gdyż goście bezustanku się zmieniali; zbierano ich przeważnie w koloniach cudzoziemskich, a nawet w najbardziej eleganckich kolonjach stolicy.
Podszedłem śpiesznie do pani de Parabol.
Była wciąż jednakowo młoda, piękna, wesoła, zachwycająca, namiętna, tylko włosy jej stały się jakby jaśniejszymi.
— Jak już dawno się nie spotykaliśmy — zawołałem — co z panią się działo po katastrofie?...
Pani de Parabol uważnie patrzała na mnie, starając się przypomnieć coś sobie.
— Jakiej katastrofie? — wyrzekła.
— Wszak pani de Parabol?
— Ma się rozumieć... A pan kto taki, panie?
— Jerzy Vasseur — oznajmiłem jej, kłaniając się — pani mnie nie pamięta?
— Nie...
— A Lucjana Prian?
— Lucjana Prian? Jakiego Lucjana Prian?... Niskiego blondyna?
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/38
Ta strona została przepisana.