chania i zacząłem uderzać po twarzy końcem mokre serwetki... Zemdlenie trwało kilka minut. Kiedy przyszedł do siebie, kazałem dwóm lokajom wziąć go pod ręce i doprowadzić do karety. Starzec z trudem mruczał:
— Ach, Boule de Neige!... Boule de Neige... dam ci...
Usadowiony na miękkich poduszkach, ze spuszczoną na piersi głową, baron w dalszym ciągu uporczywie mruczał z trudnością:
— Ach, Boule de Neige!... Boule de Neige.... tak... tak... całego siebie... dam ci całego...
Na drugi dzień udał się do jednego znanego chemika.
— Chciałbym, — rzekł do niego — ażeby pan wypuścił z żył moich taką ilość krwi, z której by można było wyciągnąć trzydzieści pięć grammów żelaza.
— Trzydzieści pięć grammów? — ze zdziwieniem zawołał chemik; — niech djabli wezmą!...
— Czy to tak wiele?... — z niepokojem spytał baron.
— Bardzo wiele...
— Zapłacę za to... jeżeli panu będzie potrzebna wszystka moja krew, to weź ją...
— Lecz pan jest bardzo stary — zauważył chemik.
— Żebym był młody, — odrzekł baron — to dał bym ubóstwianej przezemnie Boule de Neige nie krew moją, a coś innego.
W dwa miesiące potem chemik przyniósł baronowi malutki kawałeczek żelaza i rzekł:
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/43
Ta strona została przepisana.