I oni szukają jeszcze rzadkich wrażeń, niewypróbowanych rozkoszy? Literaci!... Chodźmy...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Skończywszy opowiadanie, Robert spytał mnie wychodząc, z powozu:
— Wiesz, kto mieszka teraz w tej willi, Dickson Barnell, miljarder amerykański. Zresztą, zobaczymy go dziś przy obiedzie... Do widzenia!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Bardzo miły człowiek ten Dick Barnell... Poznajomiwszy się i wypiwszy do obiadu kilka kieliszków, zostaliśmy odrazu przyjaciółmi...
Od pierwszego spojrzenia wydał mi się wesołym, szczerym współbiesiadnikiem i przyjaźnie wypowiadałem mu swoje zadowolenie z tego powodu.
— To rzadka zaleta, drogi panie, którą z każdym dniem tracimy — rzekłem z pouczającą uroczystością. — Zresztą teraz tylko jedni amerykanie odznaczają się humorem...
Dickson Barnell zgodził się ze mną.
— Prawda — rzekł — jam wesół, lecz to nie oznacza jeszcze, że jestem szczęśliwy... Widzi pan, moraliści mają rację... Bogaci nie mogą być szczęśliwymi... Szczęście nie na bogactwie polega... a prędzej w ubóstwie...
Zdumiałem się tak melancholijnemi aksjomatami.
— Ach, — westchnął: — kto jest tak bogaty, jak |a, ten szybko poznaje wszystko... Życie staje się ciągle jednostajnem... kobiety, wino, konie, podróże...