obrazy, drobiazgi, wywołujące tylko uczucie wstrętu... Vanitas vanitatum...
Postanowiłem przypodchlebić temu człowiekowi I powiedziałem mu:
— Pan bardzo mądrze mówi, drogi panie!
— Jeszcze by też!... — poprostu odpowiedział miljarder i zrobił tak melancholijny gest, jakiego nigdy nie zapomnę...
Po chwili milczenia, spytał mnie naraz:
— Czy pan pali?...
— Chętnie...
Podał mi olbrzymie cygaro, błyszczące na słońcu, jak słup złoty.
— Niech djabli wezmą! — zawołałem w zachwycie.
Dickson Barnell uśmiechnął się tym pełnym rozczarowania i goryczy uśmiechem, jakim prawdopodobnie, często bardzo uśmiechał się pesymista Edesiast. I objaśnił mnie:
— Tak, to mój pomysł. To cygaro całe zrobione z listków skontrolowanego i postemplowanego złota. Takiemi cygarami mam zapełnione wiele szuflad, wielkich i głębokich, jak sofy, o których wspomina wasz Baudelaire... Palić złoto wydawało mi się szczytem szczęścia... Lecz, drogi panie, nic nie może być gorszego... Zupełnie do tego nie zdatne...
Zrobił gest rozpaczy i rzekł:
— Ach, wszystko nic nie warte...
Potem ciągnął dalej:
— Toż samo i z kobietami. Mogę powiedzieć że miałem je wszystkie i jednocześnie nic nie miałem.
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/52
Ta strona została przepisana.