zewnątrz, pięciolistnym bluszczem; co zaś dotyczy się wnętrza pawilonu, to tam nigdy nie było... o nie!... nigdy nie było żadnych liści. Lecz wszystkie te osobistości miały takie wymagania, — omal nie chcieli, żeby piwnice przenieść na strych i naodwrót?... że nie mogłem porozumieć się z niemi. I już straciłem nadzieję wynajęcia tego pawilonu, gdy naraz razu pewnego rano zjawił się jakiś malutki, czysto wygolony, bardzo prosty, bardzo grzeczny i już niemłody jegomość. Był ubrany w kostjum starego fasonu, lecz uszyty bez zarzutu, miał długą dewizkę do zegarka z dziwnemi brelokami i wyszłą już z mody perukę z zielonkawym odcieniem.
Ten malutki jegomość znalazł, że wszystko jest prześliczne... prześliczne!... i tak zachwycał się, że stanowczo nie wiedziałem, co mu odpowiadać...
W garderobie, ozdobionej nieprzyzwoitemi obrazami i lustrami, peruka jego zanurzała się, nawet zachwiała i on rzekł:
— Aha!... Aha!...
— To Fragonard, — objaśniłem go, nie wiedząc, jak zrozumieć jego wykrzyknik.
— Aha, aha!... powtórzył: Fragonard?... Rzeczywiście?... Prześlicznie.
I zobaczyłem, że jakoś dziwnie przymrużył swe malutkie oczki. Po krótkiem milczeniu i bardziej szczegółowem obejrzeniu obrazów, rzekł:
— Zdecydowane... Biorę ten cudny pawilon...
— Taki ukryty... — poufnie wesołym tonem dodałem. wskazując przez otwarte okno na otaczająca nas
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/71
Ta strona została przepisana.