Triseps zapytał mnie:
— Powracasz do hotelu?
— Tak...
— Pójdziemy zatem razem... Pan Ruffo opowie cl swoją historję... Zdumiewająca, mój drogi... Przepyszny temat do artykułu.
W hotelu kazałem podać portwein i sandwiche. Posiliwszy się cokolwiek, pan Ruffo zaczął tak:
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Razu pewnego rankiem, odbywając swą zwykłą ranną przechadzkę na drodze „Trzech Zarodków“, naraz ze zdumieniem zauważyłem na zboczu jej, o kilkaset metrów przedemną, grupę włościan, wśród których kręcił się żandarm i gestykulowali trzej jegomoście w czarnych surdutach i wysokich kapeluszach. Wszyscy zebrali się w koło, i wyciągnąwszy szyje, schyliwszy głowy, patrzeli na coś, czegom ja nie widział.
Jakieś stare, wynajęte lando, stało na drodze, obok grupy. To niezwykłe zbiegowisko zaintrygowało mnie, gdyż zwykle droga ta bywała bezludną i rzadko kiedy przejeżdżali nią furmani i cykliści. Podobała mi się z racji swego opuszczenia, jak również i z tego, że była wysadzona staremi wiązami, które korzystają z jedynego, nieprawdopodobnego prawa rosnąć wolno, i których administracja dróg komunikacji nie kaleczy. W miarę zbliżania mego wzburzenie w grupie wzrastało, i stangret landa zawiązał rozmowę z żandarmem.