— Nie, — mruknąłem: skąd mogę go znam... Nikogo tu nie znam... Przyjechałem tu niedawno...
Człowiek w surducie zmierzył mnie groźnem spojrzeniem...
— Pan nie zna tego człowieka?... A tymczasem na widok jego pan naraz zbladł... i o mało co nie upadł? I pan znajduje to zupełnie naturalnem?
— Nie jestem winien... Nie mogę patrzeć na krew i trupy... Mdleję z powodu byle głupstwa... To zjawisko fizjologiczne...
Czarny człowiek uśmiechnął się złośliwie i rzekł:
— No, ma się rozumieć... nauka... Tegom się spodziewał, choć taki sposób obrony zbyt jest zużyty!... Sprawa jasna... Dowody są jawne...
I, zwracając się do żandarma, rzekł:
— Weźcie tego człowieka...
Napróżno próbowałem protestować, mówiąc:
— Lecz jestem uczciwym człowiekiem... Nigdy nikomu krzywdy nie zrobiłem... Mdleję z byle czego... z byle czego... jestem niewinny...
Zapewnień moich nie słuchano. Pan w surducie znów utkwił w trupie swój badawczy i mściwy wzrok, a żandarm przy pomocy pięści zmusił mnie do milczenia.
Tak moja sprawa była jasna. Poprowadzono ją bardzo szybko. Przez dwa miesiące śledztwa nie udało mi się wyjaśnić mojej bladości i wzburzenia na widok trupa. Wszystkie zeznania, które składałem, były w sprzeczności z najpewniejszemi teorjami kryminalistycznemi, i tylko potwierdzały zebrane w znacznej, ilości nie obalone niczem dowody mojej zbrodni.
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/85
Ta strona została przepisana.