pewien ożywiły miasto. Ściany okryte były błękitnymi, żółtymi, czerwonymi, zielonymi afiszami, przed Którymi, z podniesionemi głowami i z rękoma, założonemi na plecach, milcząc, nieruchomo, stały gromady ludzi. Włościanki siedziały.
Przyjaciel mój wskazał mi jednego z kandydatów, wygłaszającego mowę i gestykulującego w największej, najbardziej ożywionej grupie. Był to markiz de Porpier, bogaty obywatel, znany w Normandji ze wspaniałego trybu życia, a w Paryżu imponował swym zaprzęgiem bez zarzutu. Członek Jockey-Clubu, amator koni, psów i kobiet, przekonany antysemita i wojowniczy rojalista, zdaniem gazet należał do najlepszych sfer towarzystwa paryzkiego.
Ze zdziwieniem zobaczyłem, że był w długiej, niebieskiej bluzie i w czapce ze skóry królika. Objaśniono mnie, że to był jego mundur wyborczy, zwalniający go od konieczności wyjawiania swych przekonań politycznych. Zresztą miał w zupełności minę dorobkiewicza. Maniery jego w zupełności odpowiadały temu kostjumowi; czerwona, ordynarna, lecz chytra i drwiąca twarz niczem nie odróżniała się od innych, i nie było w nim żadnych oznak tego, co reporterscy antropolodzy nazywają rasą...
Uważnie wpatrywałem się w niego...
Wątpię, czy ktobądź mógłby tak zręcznie obrabiać swoje interesy, tak korzystnie sprzedawać konie lub krowy, wypijać tyle litrów wina podczas targu, znać wszystkie sztuczki jarmarczne, tak jak on. Przechodząc koło niego słyszałem, jak ze śmiechem wołał:
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/89
Ta strona została przepisana.