Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/122

Ta strona została przepisana.

Przyszły do mnie mimowolnie wspomnienia mojej upokarzającej przeszłości. Przecież chyba i ja urodziłam się istotą ludzką. Tego wszystkiego wytłómaczyć nie potrafię.
Tylko to mogę powiedzieć, że poznałam naprawdę czarodziejskie przekształcenie się. Nietylko lustro stwierdzało, że jestem piękniejsza, ale moje serce wołało, że jestem istotnie lepsza... odkryłam w sobie źródła, źródła... niewyczerpane, źródła bezustannie wytryskujące, poświęcenia, ofiary... heroizmu. Nie myślałam o niczem innem, jak tylko: aby ocalić siłą pielęgnacji inteligentnej, wiernej, uważnej, cudownie bystrej — ocalić pana Jerzego od śmierci...
Z jakąś wiarą chłopską w moc uleczającą mówiłam, krzyczałam do biednej babki, bezustannie zrozpaczonej, która często w sąsiednim salonie przepędzała dni na płaczu:
— Niech pani nie płacze... My go ocalimy... Zaręczam, że ocalimy go...
Istotnie, pod koniec drugiego tygodnia pan Jerzy uczuł się lepiej... Wielka zmiana zaszła w jego stanie... gorączka zmniejszała się, sen i apetyt wracały... Nie miał już podczas nocy tych obfitych straszliwych potów, które sprowadzały nań rano duszności, robienie piersiami, zupełnie osłabiały go... Do tego stopnia siły mu powracały, że mogliśmy czynić długie przejażdżki powozem, bez wielkiego zmęczenia. Był to pewien rodzaj zmartwychwstania...
Gdy pogoda była bardzo piękna, powietrze bardzo gorące, ale złagodzone wiatrem morskim, czas przepędzaliśmy przeważnie w cieniu osłoniętego płótnem tarasu willi, oczekując godziny kąpielowej, „umoczenia się w morzu“, jak mówił wesoło pan Jerzy. Bo był on wesoły, zawsze wesoły i nigdy nie wspominał o swojej chorobie... nigdy nie rozmawiał o śmierci.
Myślę, iż przejdzie wiele dni, a on nigdy nie wymówi tego strasznego słowa: śmierć... Bawiła go bardzo moja paplanina, która obudziła w nim potrzebę widzenia mnie obok siebie; ja znów, ufając jego oczom, umocniona przez jego serce, pociągnięta jego pobłażliwością i wdziękiem, mówiłam o wszyst-