Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego panienka nie zakradnie się do ich łóżek i nie obedrze im łbów z kudeł?... Ach, ci niechluje!... Ach, na miłość boską, urządziłbym ja was dobrze, ha!... to także pomysł!....
Potem:
— A propos... panienka wie?... Kleber?... moja maleńka, łasiczka?
— Tak... A więc?...
— A więc zjadłem ją... He!... He!...
— Pewnie nie była bardzo smaczna?... niech pan powie.
— He!... tak smakowała jak zły królik.
Była to całkowita mowa pogrzebowa o tem biednem zwierzątku.
Opowiedział mi także kapitan jak w przeszłym tygodniu pod kupą chrustu złapał jeża. Był w usposobieniu takiem, iż go zapragnął oswoić... Nazwał go Buzbaki... To także pomysł!... Zwierzątko inteligentne, śmieszne, niezwykłe i które wszystko zjadało.
— Daję słowo!... wykrzyknął... tego samego jeszcze dnia ten przeklęty jeż zjadł befsztyk, potrawkę z baraniny, soloną słoninę, ser szwajcarski i konfitury... Jest zadziwiający... jest nienasycony... zupełnie taki, jak ja... zjada wszystko!
W tejże chwili mały służący przeszedł przez aleje, ciągnąc w taczkach kamienie, stare pudełka od sardynek, całą kupę resztek, które wywoził w dół, w którym składano odpadki...
— Chodź tu!... zawołał kapitan...
I gdy się dowiedział, że pan Lanlaire jest na polowaniu, pani w mieście, Józef gdzieś posłany, wziął taczki i każdy kamień, każdy odpadek rzucał jeden po drugim do ich ogrodu, krzycząc na całe gardło:
— Masz Świnio!... Masz łajdaku!...
Kamienie fruwały, odpadki padały na jeden z zagonów świeżo obrobionych, na którym Józef posadził groch.
— Dalej... huzia!... Jeszcze!... jeszcze wszędzie!...