Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/164

Ta strona została przepisana.

rozmawiać, gdy zostają sami we dwoje... Wczoraj wieczorem, przynajmniej ze dwadzieścia minut podsłuchiwałam pode drzwiami salonu... Słyszałam, że pan szeleścił dziennikiem...
Pani, siedząc przy swojem biureczku, spisywała rachunki:
— Ileż to dałam ci wczoraj?... zapytała pani...
— Dwa franki... odparł pan...
— Czy jesteś pewien?...
— Ależ tak, aniołku...
— W takim razie brakuje mi trzydzieści osiem su.
— Ja ci nie zabrałem...
— Nie... to kot...
O niczem innem nie rozmawiali...

Jozef nie lubi, gdy w kuchni rozmawiamy o małej Klarze. Gdy Marjanna, albo ja potrącimy w rozmowie o ten przedmiot, on zmienia go, lub nie bierze ze swej strony udziału. — Nudzi go to...
Nie wiem skąd przyszło mi do głowy i coraz bardziej prześladuje mój umysł myśl... że to Józef dopuścił się tego...
Nie mam dowodów, ani żadnej poszlaki, któraby pozwalała mi podejrzewać go... żadnych innych poszlak prócz jego oczu... żadnych innych dowodów, prócz tego lekkiego dreszczu zadziwienia, który wstrząsnął nim, gdy wracając od kupcowej, niespodziewanie w jego komórce przy stajni, rzuciłam mu po raz pierwszy w twarz imię małej Klary, zamordowanej i zgwałconej... Podejrzenie to początkowo czysto intuicyjne, wzrosło i stało się możliwem, potem pewnem. Być może jednak, iż mylę się.
Powtarzam sobie, że moja wyobraźnia rozegzaltowana popełnia proste szaleństwo, że pod wpływem tej romantycznej przewrotności, jaka jest we mnie, zrodziło się to podejrzenie.
Pomimo wszystko, wrażenie to tkwi na przekór mnie samej, nie opuszcza ani na chwilę, przybierając formę niepokojącej stałej myśli... I mam nieprzezwyciężoną ochotę zapytać Józefa:
— Józefie, czy to ty zgwałciłeś małą Klarę w lesie?...