Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/169

Ta strona została przepisana.

ni, nawet z pewną kokieterią. A on patrząc na mnie z zadowoleniem mówi:
— To dobrze Celestyno... Jesteś dobrą kobietą... porządną kobietą... A ład to majątek. I jeśli się jest przytem miłą jeśli się jest piękną kobietą, to nie potrzeba nic więcej...
Dotąd nie rozmawialiśmy z sobą nigdy sam na sam. Wieczorem w kuchni przy Marjannie rozmowa jest ogólna... Żadna poufałość nie zachodzi pomiędzy nami. I gdy spotkam go samego, to nie mogę nakłonić go do mówienia... Usuwa się od dłuższej rozmowy, obawiając się zapewne z czemś wygadać. Dwa słowa o tem... dwa słowa o tamtem... miłe lub zrzędliwe... i to wszystko...
Ale oczy jego mówią za usta... owijają się wokoło mnie, i wchodzą we mnie, aż do dna duszy, chcąc dojrzeć co jest w mej.
Po raz pierwszy wczoraj rozmawialiśmy dłużej. Było to wieczorem. Państwo poszli, spać, Marjanna wcześniej niż zwykle odeszła do swego pokoju. Nie czułam się w usposobieniu do czytania ani do pisania, a pozostawanie w samotności nużyło mnie. Bezustannie prześladowana wspomnieniem małej Klary, poszłam do stajennej komórki Józefa. W światełku ciemnej latarni przebierał on ziarna, siedząc przed małym stolikiem z białego drzewa.
Przyjaciel jego, zakrystjan był tam także, stał przed nim trzymając pakiety broszurek czerwonych, zielonych niebieskich i trójkolorowych. Duże jego okrągłe oczy patrzyły przenikliwie. Czaszka spłaszczona, skóra zmięta żółta, nadawały mu wygląd ropuchy. Pod stołem spały dwa psy wetknąwszy łby w swe kudły.
— Ach to ty Celestyno? — wyrzekł Józef.
Zakrystjan chciał ukryć broszury, ale Józef powstrzymał go.
— Można mówić przy niej! Jest to porządna kobieta...
I przedstawił nas wzajemnie. Poczem mówił dalej:
— Tak mój stary, to się rozumie!.. Do Baroches... do Courtain... do Fleur-sur-Tille... Musi to być porozdawane