imienia... Będę cię nazywała Mery, z angielskiego... Mery, czy zgadzasz się na to?... a więc tak Mery... to bardziej odpowiednie...
Naturalnie stało się według rozkazu... My wszak nie mamy prawa mieć swego imienia... ponieważ we wszystkich domach córki, kuzynki, psy, papugi noszą takie jak my imiona.
— Dobrze, proszę pani... odpowiedziałam.
— Czy umiesz po angielsku, Mery?
— Nie, proszę pani... Już to nawet mówiłam...
— Ach! prawda... Żałuję... Proszę, obróć się trochę, abym cię mogła obejrzeć...
Przyglądała mi się pilnie, badała mnie na wszystkie strony, z „en face“, z profilu i z pleców, szepcząc od czasu do czasu:
— No tak, ona jest wcale... niebrzydka... wcale niebrzydka...
I raptownie:
— Powiedz mi Mery... czy jesteś dobrze zbudowana?.. bardzo dobrze zbudowana?...
To pytanie zaskoczyło mnie i zmieszało. Nie mogłam pojąć, co może mieć za związek służba w domu z kształtami mego ciała. Ale nie oczekując na moją odpowiedź, pani mówiła do siebie, wodząc po mnie oczami, mierząc mnie niemi od stóp do głów, poprzez „face à main“...
— Tak, ona ma wygląd dość dobrze zbudowanej...
Potem, zwracając się wprost do mnie, z uśmiechem zadowolenia:
— Widzisz, Mery, tłomaczyła się, nie lubię mieć przy sobie kobiet źle zbudowanych...
Nie był to jeszcze jednak koniec mego zadziwienia. W dalszym ciągu pani, oglądając mnie, wykrzyknęła:
— Ach, twoje włosy!... Chciałabym, żebyś się czesała inaczej... Nie jesteś uczesana elegancko... Masz piękne włosy... trzeba podnieść ich wartość... Uczesanie to rzecz ważna... Czekaj, ot tak... w tym rodzaju...
Rozrzuciła mi nieco włosy po czole, powtarzając:
Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/216
Ta strona została przepisana.