czonych panu Ksaweremu. Pienili się oboje. Chwyciłam za poduszkę i cisnęłam nią gwałtownie w głowę pana.
— Idź precz!... wynoś się stąd natychmiast, natychmiast, wrzeszczała pani, grożąc mi darciem twarzy paznokciami...
— Wykreślę cię z mojego stowarzyszenia... nie będziesz już należała do mego stowarzyszenia... upadła dziewczyno... prostytutko!... krzyczał pan, zaciskając w pięści serwetę...
Skończyło się na tem, że pani zatrzymała mi pieniądze za osiem dni i odmówiła zapłacenia dziewięćdziesięciu franków, pożyczonych panu Ksaweremu, i kazała jeszcze oddać sobie wszystkie rzeczy, jakie mi podarowała.
— Wy wszyscy jesteście złodzieje... wykrzykiwałam... wszyscy jesteście łotry.
I opuściłam ich, grożąc przysłaniem komisarza policyjnego oraz oddaniem sprawy do sądu.
Niestety komisarz policji powiedział mi, że to do niego nie należy. Sędzia zaś radził zaniechać tej sprawy. Tłomaczył mi w ten sposób:
— Widzi panienka, przedewszystkiem nikt w to nie uwierzy... I to jest słuszne... proszę tylko sobie rozważyć dobrze... Co stałoby się ze społeczeństwem, gdyby służący mógł dowieść słuszności swych pretensji przeciw swojemu panu?... Nie byłoby wówczas społeczeństwa... zapanowałaby anarchja...
Radziłam się również adwokata, lecz ten zażądał odemnie dwieście franków.
Napisałam do pana Ksawerego, nie odpisał mi wcale...
Obliczyłam swoje oszczędności... Pozostało mi pięć franków pięćdziesiąt centymów i... bruk na ulicy...