Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/252

Ta strona została przepisana.

przyjdzie do ogrodu, mówiłam sobie. Zapewne płacze w pokoju przygnębiony wspomnieniami“. Lecz w tejże chwili spostrzegłam go. Nie miał już na sobie tego pięknego uroczystego munduru, był już przebrany w swój zwykły strój do pracy, a na głowie jak zazwyczaj miał starą czapkę mundurową. Z zaciekłością rozrzucał z taczek gnój po trawnikach. Przywołałam go. Porzuciwszy taczki podszedł do mnie z widłami na ramionach.
— Cieszę się, widząc pannę Celestynę — wyrzekł.
Chciałam powiedzieć coś, aby pocieszyć go... szukałam słów odpowiednich... Ale było to bardzo trudnem wynaleźć coś na pocieszenie wobec tej tak śmiesznej twarzy... Rzekłam więc tylko:
— Wielkie nieszczęście, panie kapitanie... wielkie nieszczęście spotkało pana... Biedna Róża.
— Tak... tak!.. — wyrzekł.
Powierzchowność jego jednak pozostała bez zmiany. Ruchem ciężkim rzucił swoje widły i zatknął je w wilgotnej ziemi, tuż przy płocie.
— Wobec tego nie mogę zostać bez nikogo — rzekł.
Wyliczałam zalety Róży:
— Nie zastąpi jej się tak łatwo, panie kapitanie.
Nie pozostało to bez wrażenia. W oczach jego zabłysło jakieś życie, a ruchy się bardziej ożywiły, zupełnie jakby się pozbył wielkiego ciężaru.
— Ech... — odparł po chwili milczenia — wszystko można zastąpić...
Ta filozofja zostanowiła mnie i nieco zgorszyła. Próbowałam, dla własnej zabawy dać mu do zrozumienia, co stracił, postradawszy Różę...
— Ona tak znała pańskie nawyknienia... gusty... upodobania!... Była tak oddana panu!
— Ach to, właśnie mi tego brakuje — wyrzekł. I uczynił ruch, jak gdyby odrzucił wszystko inne.
— Przytem — wyrzekł — czyż była ona mi oddana?.. Wie panienka, wolę się przyznać, że już miałem dosyć Róży...