Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/254

Ta strona została przepisana.

cy pierwszy... w tym drugim nic, ale to nic, dla niej nie było!... ot tak...
I wybuchnął śmiechem... hałaśliwym śmiechem, który rozszedł się po ogrodzie, jak wrzaskliwy świergot wróbli... i wykrzyknął:
— To pomysł, che?... Och, ja mam głowię na karku... che, che?.. bo ja już swój mająteczek przekazałem akademji francuskiej... Tak, moja droga panno Celestyno... przekazałem, mój mająteczek akademii francuskiej... To pomysł, co?.. Zaczekawszy, aż śmiech jego uciszył się, spytałam go poważnie:
— A teraz, kapitanie, co pan zamierza zrobić?
Kapitan popatrzył na mnie przeciągle, złośliwie, popatrzył miłośnie... i odparł:
— Hm!.. to zależy od panny Celestyny...
— Odemnie?
— Tak, tylko od panienki.
— I jakże to?
Zapanowało krótkie milczenie, podczas którego stał przedemną wyprostowany, starał się przytem przybrać ton uwodziciela.
— A więc... — wyrzekł — mówmy otwarcie... po żołniersku. Czy chciałaby panienka zająć miejsce Róży?..
Wytrzymałam atak. Spodziewałam się tej propozycji, wyczytałam ją z jego oczu... Nie sprawiła mi ona niespodzianki.. Twarz moja została poważna i niewzruszona.
— A testament kapitanie?
— Ach, mój Boże, podrę go!
Dodałam:
— Ale ja nie umiem gotować...
— To ja sam będę gotował... będę słał swoje łóżko i panienki także... wszystko będę robił...
Stał się eleganckim i rzeźkim, wzrok jego ożywił się... Na szczęście dla mojej cnoty, płot dzielił mnie od niego, gdyby nie to, jestem pewna, iż rzuciłby się na mnie.
— Jest gotowanie i gotowanie... — wykrzykiwał głosem ochrypłym. — To, czego wymagałbym od panny Cele-