Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/266

Ta strona została przepisana.

To wszystko jedno... aby mieć spokój... pójdę jutro do pani Gouin...
Uczulam prawdziwą litość dla tej biednej kobiety, której umysł przepełniony był takiemi czarnemi i ponuremi myślami... Ach, jakaż ona biedna! I cóż jej z tego wszystkiego przyszło?... Rzecz wprost nadzwyczajna — miłość nie dała jej ani promyka ze swej pełnej wdzięku jasności... W Marjannie przebłyskuje światełko roskoszy, ale to tylko czyni jej twarz jeszcze brzydszą... Cieszy mnie jednak, jestem prawie szczęśliwa, że to tłuste ciało, od tak dawna pozbawione męskiej pieszczoty — pozyskało ją właśnie przezemnie... Bo przecież pan pobudzony pragnieniem ku mnie, poszedł do tej nieszczęśliwej istoty zaspokoić się w tak brzydki sposób.
Powiedziałam do Marjanny z przejęciem:
— Trzeba bardzo uważać Marjanno... Bo gdyby pani złapała was... to byłoby straszne...
— Och, nie ma obawy!... — wykrzyknęła. — Pan przychodzi do mnie tylko wtedy, gdy pani nie ma w domu i nigdy nie pozostaje długo... gdy zadowolni się zaraz idzie z powrotem... Przytem w pralni są drzwi na małe podwórko... a to podwórko jest prawie przy samej uliczce. Przy najmniejszym odgłosie pan może wymknąć się niepostrzeżenie... A zresztą, gdyby nawet pani przyłapała nas, to i co?...
— Pani w tej chwili wyrzuciłaby was, moja biedna Marjanno...
— A to i co?... — powtórzyła, kołysząc głową, jak stara niedźwiedzica.
Po krótkiej okrutnej ciszy, podczas której wyobraziłam sobie te dwie istoty, te dwie biedne istoty podczas miłosnych uniesień w pralni, spytałam:
— Czy pan jest czułym dla Marjanny?
— Naturalnie, że jest czuły...
— Czy mówi kiedy mile? o czem on rozmawia z Marianną?
Odpowiedziała:
— Pan przychodzi... Rzuca się na mnie natychmiast