Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/28

Ta strona została przepisana.

coś powiedzieć, ale nie będąc wymownym, nie potrafił nic z siebie wydobyć. Bawił mnie ten jego kłopot... Nareszcie po długiej pauzie:
— Zatem przyjechałaś z Paryża?
— Tak, panie.
— To dobrze... to bardzo dobrze...
I nieco śmielej:
— Jak ci na imię?
— Celestyna... panie.
Z rodzajem zadowolenia zatarł ręce i wyrzekł:
— Celestyna! ach! ach!.. To bardzo dobrze... Niezwyczajne imię, daje słowo!.. Aby tylko pani nie chciała go odmienić... ma tę manję...
Odpowiedziałam z godnością i uszanowaniem:
— Jestem na rozkazy pani.
Bezwątpienia... tak... Ale to ładne imię...
O mało nie parsknęłam śmiechem. Pan zaczął chodzić po sali, potem raptownie usiadł na krześle, wyciągnął nogi, i spojrzawszy na mnie jakby z prośbą o przebaczenie, proszącym głosem spytał:
— Więc Celestyno, ja będę cię nazywał zawsze Celestyną... czy będziesz tak dobra pomódz mi zdjąć buty?... czy to nie sprawi ci przykrości?...
— Naturalnie, że nie, proszę pana.
— Bo widzisz... są to przeklęte buty... bardzo je trudno zdjąć... tak się ześlizgują...
Ruchem harmonijnie wdzięcznym, choć nieco prowokacyjnym uklękłam przed nim. I podczas gdy rozsznurowywałam jego buty mokre i zabłocone, odczuwałam doskonale, iż nos jego napawa się moim pachnącym karkiem, a oczy z wielkiem zainteresowaniem przyglądają się mojemu stanikowi oraz sukni... W tejże chwili wyszeptał:
— Sapristi! Celestyno... nadzwyczajnie pachniesz!
Nie podnosząc oczu, z zadziwieniem powtórzyłam:
— Ja, panie?