Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/299

Ta strona została przepisana.

Przez jakąś niewytłomaczoną ironję życia... przez głupią sprzeczność, której przyczyny sama nie mogę pojąć, szczęście to, którego tak wyglądałam, i które nareszcie ofiarowywano mi... odrzuciłam.
— Stary ulicznik!... och nie... — wykrzyknęłam. — Mam dosyć już mężczyzn starych, młodych, wszystkich...
Pani Paulhat-Durand przez kilka chwil stała bez ruchu... Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Nanowo przybrała swoją wyniosłą, poważną, pełną godności minę dla utrzymania odpowiedniej odległości, jaka powinna być pomiędzy burżujką, a tego rodzaju bezdomną dziewczyną, jak ja, poczem wyrzekła:
— Ach, moja panno... cóż to sobie myślisz?... Za kogo to mnie bierzesz?... Co sobie wyobrażasz?...
— Nic sobie nie wyobrażam... Tylko powtarzam pani, że mężczyzn mam wyżej uszów... oto wszystko.
— Czy zastanowiła się panna do kogo mówi?... ten pan, moja panno, jest człowiekiem poważanym... Jest to członek Towarzystwa Świętego Wincentego a Paulo.... — Był deputowanym rojalistycznym...
Wybuchnęłam śmiechem.
— Tak... tak... Znam waszych Świętych Wincentych a Paulo... i wszystkich świętych djabelskich... i wszystkich deputowanych... Nie, dziękuję i...
I z niewytłomaczoną gwałtownością wykrzyknęłam:
— Któż to jest w istocie ten pani stary?... Daję słowo... jeden więcej... jeden mniej... To nie stanowi różnicy...
Ale pani Paulhat-Durand nie rozbroiło to, głosem silnym zawyrokowała:
— Nic z tego nie będzie... panna Celestyna nie jest kobietą poważną, osobą godną zaufania, jaka jest potrzebna temu panu. Miałam pannę za przyzwoitszą... Tego rodzaju osoby nie można być pewną...
Nalegałam długo na panią Paulhat-Durand, chcąc swoją niedorzeczność naprawić, ona jednak była nieugiętą. Wróciłam znów do przedpokoju z duszą zgnębioną.