sowanie się, nim i współczucie, jakie mu okazałam. Oto, jak się rzecz miała:
Gdy już obejrzeli ogród, tarasy, oranżerję i domek ogrodnika, znajdujący się przy wejściu do parku, wspaniale opleciony bluszczem i dzikiem winem, do duszy ich powracał niepokój. Wolno, nie mówiąc do siebie ani słowa, udali się przed trawnik, na który hrabina spoglądała miłośnie. Bawiło się tam bowiem jej troje dzieci jasnowłosych, o różowych buziach, szczęśliwych i wesołych pod opieką guwernantki. O jakie dwadzieścia kroków przyszły ogrodnik ze swoją żoną zatrzymali się z poważaniem, on z odkrytą głową, z czapką w ręku, ona nieśmiało spoglądając z pod czarnego słomianego kapelusza, niepewna i drżąca w swem skromnem ubraniu z ciemnej wełny. Dla dodania sobie odwagi kręciła w rękach łańcuszek od skórzanego woreczka. Przed nimi roztaczał się park ze swemi gęstemi wielkiemi drzewami i sieć wijących się trawników.
— Przybliżcie się — wyrzekła hrabina z pełnym dobroci zachęceniem.
Mężczyzna był śniady, o skórze spalonej od słońca. Jego duże muskularne ręce miały kolor ziemi, końce palców zgrubiały od bezustannej uciążliwej pracy. Kobieta była nieco blada, jakąś szarą bladością, przytem miała plamy podskórne, które szpeciły jej twarz, była przytem niezgrabną tak, jak i jej mąż, ale czysto i porządnie wyglądała. Nie miała odwagi podnieść oczu na tę piękną panię, która od chwili egzaminowała ją wzrokiem bardzo niedyskretnym. Spojrzenia te były dla biednej kobiety torturą. Patrzyła z zajęciem na ładny obrazek trojga dzieci, bawiących się na trawie. Dzieci te już miały w fuchach swych wdzięk wyuczony. Na wezwanie hrabiny zbliżyli się zwolna o kilka kroków i oboje jednocześnie ruchem bezwiednym skrzyżowali ręce na brzuchach.
— A więc?... — pytała hrabina — obejrzeliście już wszystko?
— Pani hrabina jest bardzo dobra... — odpowiedział
Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/303
Ta strona została przepisana.