Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/31

Ta strona została przepisana.

nych ludzi... Zbieranie tych ich zaślepień, gatunkowanie w naszej pamięci, w oczekiwaniu straszliwego uzbrojenia się niemi, gdy przyjdzie dzień porachunków — jest wielką radością w naszem rzemiośle... jest to odwet za nasze nieobliczone upokorzenia.
W tem pierwszem zbliżeniu się z mojem nowem „państwem“ nie umiałam jeszcze zebrać dostatecznych wskazówek. Ale czuję, że tu źle się wiedzie... że pan nie ma żadnego znaczenia, pani jest wszystkiem, i że pan boi się jej jak małe dziecko. Biedny ten człowiek nie ma tu częstych powodów do wesołości... Musi on znosić rzeczy różnego rodzaju... Wyobrażam sobie, że czekają tu mnie dobre chwile...
Przy deserze pani, która podczas obiadu miała czas obejrzeć moje ręce, ramiona i stanik, wyrzekła głosem kolacjom:
— Nie lubię, aby się u mnie perfumowano.
Gdy nie odpowiedziałam, nie biorąc tego zdania do siebie, powtórzyła:
— Słyszysz, Celestyno?
— Dobrze, proszę pani.
Zerknęłam na biednego pana, który lubi perfumy, a w szczególności moje.
Jakiś spóźniony owad krążył nad talerzem owoców. Przygnębiająca cisza zapadała teraz w tej sali, którą spowijał zmrok dnia konającego i niósł z sobą coś przeraźliwie smutnego, pomiędzy te dwie bezużyteczne istoty, które niewiedzieć po co znalazły się na tej ziemi.
— Lampa, Celestyno!
Był to głos pani, który jeszcze bardziej wydawał się dokuczliwym i oschłym w tej mrocznej ciszy. Skoczyłam na równe nogi.
— Chyba widzisz, że jest zupełnie ciemno. Nie jestem obowiązana prosić cię o lampę. Niech to będzie po raz ostatni.
Gdy zapaliłam lampę, tę właśnie lampę, którą umieją reparować tylko w Anglji, miałam ochotę wykrzyknąć do biednego pana:.