Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/312

Ta strona została przepisana.

zgodziłam się w kilka dni po odmówieniu przyjęcia miejsca na prowincji do owego starego pana. Do domu tego byłam poleconą przez panią Paulhat-Durand.
Państwo byli zupełnie młodzi, nie mieli dzieci ani żadnych zwierząt. Mieszkanie fatalnie utrzymane, szyk pozorny, i wszystko tu dekoracyjnie wspaniałe... Od pierwszego rzutu oka spostrzegłam... doskonale spostrzegłam z kim mam do czynienia.
Prawdziwe marzenie! Zapomniałam o wszystkich swoich nędzach i o panu Ksawerym, którego wciąż miałam za skórą i o złych siostrach z Neuilly... i o wyczekiwaniach okropnych w przedpokoju biura, i o tych długich dniach niepokoju i samotnych, przepędzanych na pijaństwie, nocach...
Nareszcie ułoży się znośnie moja egzystencja, zatrudnienie będzie lekkie i korzyści niezawodne. Uszczęśliwiona z tej przemiany, obiecywałam sobie poprawić się ze swoich fantazji, wypływających z żywości mego charakteru, nie być zbyt otwartą i pozostawać w tem miejscu długo, długo.
Czarne myśli opuściły mnie i nawet moja nienawiść do burżujów gdzieś znikła. Stałam się szalenie wesołą, i obudziła się we mnie na nowo miłość życia, doszłam do przekonania, że jednak i państwo bywają dobrzy niekiedy...
Było tu służby niewiele, ale wyborowa: lokaj, kucharka, kamerdyner i ja... Nie było stangreta, państwo zazwyczaj wynajmowali powóz z remizy... Odrazu wszyscy zaprzyjaźniliśmy się. Wieczór mego przybycia oblewano szampanem.
— Do licha!... — wołałam, klaszcząc w ręce — tutaj jest: wcale dobrze.
Lokaj uśmiechnął się i potrząsnął całym stosem kluczy. Miał klucz od piwnicy, miał klucze od wszystkiego. Był to zaufany państwa...
— Pożyczy mi ich pan?... — prosiłam rozśmieszona.
Odpowiedział, obrzucając mnie czułem spojrzeniem:
— Tak, jeżeli zechcesz być milutką dla Bibi... trzeba być milutką dla Bibi...