Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/318

Ta strona została przepisana.

Pomyślałam sobie, że jednak gruby stangret miał słuszność.

William opowiadał mi często o Edgarze, sławnym pikerze barona de Borgsheima. Był dumnym z tego, że zna się z nim, uwielbiał go niemal tak, jak Cassagnaca; były to największe jego entuzjazmy życiowe... Zdaje mi się, że byłoby niebezpiecznie żartować na ten temat z nim, lub oponować mu... Gdy powracał późno w nocy, usprawiedliwiał się przedemną: „Byłem z Edgarem“. Wyobrażał sobie, że przebywanie z Edgarem było nietylko tłumaczeniem się... ale zaszczytem.
— Dlaczego nie przyprowadzisz z sobą na obiad swego sławnego Edgara, abym go mogła zobaczyć?... — zapytałam go pewnego dnia.
William był zgorszony tym pomysłem i wyrzekł wyniośle:
— Ach, to dobre! Więc ty wyobrażasz sobie, że Edgar jadłby obiad ze zwykłą służbą?
Właśnie od Edgara William przejął modę niezrównanego połysku kapeluszy... Pewnego razu na wyścigach w Auteuil młody markiz, de Plerin, zapytał Edgara:
— Powiedzcie mi, proszę... — błagał markiz — w jati sposób otrzymujecie taki połysk swoich kapeluszy?
— Moje kapelusze, panie markizie?... — odparł Edgar, któremu pochlebiało pytanie powyższe, ponieważ młody Plerin, złodziej wyścigowy i szuler w grze, był osobistością najbardziej znaną w świecie paryskim...
— To bardzo prosty sposób... — objaśniał — tylko, aby to uzyskać, trzeba wiedzieć sposób... Oto codzień rano każę swemu lokajowi biegać przez kwadrans... Spoci się, nieprawdaż?... A pot ten zawiera oliwę... Wówczas jedwabnym cieniuchnym fularem ociera on pot ze swego czoła i tym pociera moje kapelusze... I już rzecz zrobiona... No, naturalnie do tego potrzeba człowieka czystego i zdrowego... najlepszy jest szatyn... bo blondynów czuć niekiedy nazbyt mocno... a nie ka-