jak jeden z tych prześlicznych romansów, które śpiewają w café-concert!...
Chociaż lubię swawolić, mam naturę poetyczną. Zachwycają mnie starzy pasterze, trawa na łąkach, ptaki, skaczące z gałęzi na gałęź kukułki, szmer strumyków, bieżących po kamykach, piękni chłopi o potężnych barach i o czerwonej od słońca twarzy, jak winogrona w starych winnicach, ach, wszystko to pobudza mnie do marzeń, do marzeń prześlicznych!...
Gdy myślę o tych wszystkich rzeczach, to jakgdybym stawała się na nowo małą niewinną dziewczynką z duszą przepełnioną szczerością, czuję, że mi to tak odświeża serce, jak drobny deszcz odświeża spalone przez słońce i wysuszone wichrami kwiaty...
Wieczorem, gdy już się położyłam i oczekiwałam na przyjście Williama, rozegzaltowana tą przyszłością czystych radości na wsi, układałam wiersze:
Braciszku mój!
W woni twej dla mnie
Upojeń zdrój!
I ty, strumyku,
Pagórku, ty!
Drzewko nad woda,
Co cudnie lśni.
Cóż wam powiedzieć,
W zachwytu czas?
Że wzdycham rzewnie,
Że kocham was!....
I ty, kochanie
Jednego dnia...
Słodki twój urok
Wkrótce William nadchodził, a poezja odlatywała. Przy-