Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/341

Ta strona została przepisana.

— A Wiliama?
— Wiliama także niema...
— A gdzie jest?
— A skądże mogę o tem wiedzieć?
— Chciałabym zobaczyć się z nim... Proszę iść i powiedzieć mu, że chcę się z nim zobaczyć.
Wysoka blondynka obrzuciła mnie pogardliwem spojrzeniem i wyrzekła:
— Cóż to, czy ja jestem służącą panny?
Zrozumiałam wszystko... Ale byłam bardzo daleka od chęci podjęcia walki, odeszłam.
— To jest życie...
Zdanie to prześladowało mnie, zupełnie jak zwrotka wciąż powtarzająca się w piosence w café-concert... I oddalając się, nie mogłam powstrzymać się od boleśnie melancholijnego wspomnienia radości, jakiej zaznałam w tym domu w dniu przybycia doń...
Zupełnie ta sama scena odbywała się tam teraz... Odkorkowywano szampana... Wiliam wziął na kolana wysoką blondynkę i szeptał jej do ucha:
— Trzeba być milutką dla Bibi...
Te same słowa... te same gesty... te same pieszczoty... podczas których Eugenja, wpatrując się w oczy syna odźwiernych, uprowadza go następnie do sąsiedniego pokoju, szepcząc:
— Twoja buziuchna... twoje maluchne rączki... twoje wielkie oczy!..
Szlam jak nieprzytomna... powtarzając w sobie ze zdumiewającym uporem:
— A więc... Życie... jest życiem...
Więcej niż godzinę stałam pode drzwiami na chodniku, chodząc tam i z powrotem w nadziei, że Wiliam będzie wchodził lub wychodził. Widziałam kupca, modystkę z dwoma wielkiemi pudłami... roznosiciela z Louvru... widziałam, jak wychodził pobielacz rondli... i już nie wiem kto więcej... i co... cienie... cienie... cienie...
Nie miałam odwagi wstąpić do odźwiernej, zapewne