pani, dał się słyszeć dzwonek. Lokaj wyszedł, musiałam więc pójść otworzyć. Wszedł jakiś młody człowiek o powierzchowności ponurej i jakby rozpustnej, rodzaj robotnika — albo włóczęgi. Jeden z takich, których spotkać można na balu w Dourlans i takich, co to utrzymują się z morderstwa lub miłości... Twarz jego była mała, blada, z małymi czarnymi wąsami, pod brodą czerwony krawat. Na ramionach jego wisiał płaszcz nazbyt szeroki. Najpierw z podziwem rozglądał się po przedpokoju, widocznie zdumiony bogactwem dywanów, luster, obrazów i malowideł. Potem dał mi list do pani, mówiąc głosem leniwym, sepleniącym, mimo to rozkazującym:
— Będzie odpowiedź.
Czy przyszedł po uregulowanie rachunku? Był jakimś posłańcem?... Musiałam jednak odsunąć te przypuszczenia — ponieważ ludzie przysłani przez kogoś nigdy nie odzywają się w taki sposób rozkazujący.
— Muszę zobaczyć, czy pani jest — wyrzekłam, obracając list w ręku.
Odpowiedział:
— Jest z pewnością... wiem o tem... bez żadnych wykrętów, bo to pilne.
Pani, przeczytawszy list, stała się niemal siną, i z nagłem przerażeniem, zapominając się, wyszeptała:
— On jest tu u mnie? Zostawiłaś go w przedpokoju samego. Jakim sposobem mógł się dowiedzieć o moim adresie?
Bardzo jednak szybko opanowała się i dodała:
— To nic... Nie znam go... to jakiś biedak... bardzo nieszczęśliwy, ma umierającą matkę.
Drżącemi rękami wydobyła z szuflady papier stofrankowy, wołając:
— Zanieś mu to prędko, prędko — biedny chłopiec!...
— No, proszę — wyrzekłam, nie mogąc się powstrzymać — pani dzisiaj jest niezwykle wspaniałomyślną... ten biedny ma szczęście.
I słowo „biedny“ podkreśliłam mocno.
Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/45
Ta strona została przepisana.