Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/71

Ta strona została przepisana.

rano wyruszyłem od nas i do tej pory nie miałem nic w ustach, nic...
— A więc jedz mój ojcze Pantois... najedz się. do licha!...
Starzec wpakował sobie w usta olbrzymi kawał chleba, który bardzo długo przeżuwał, nie mając wcale zębów... Gdy już nieco zasycił się:
— A dzikie róże, ojcze Pantoisie? — zapytał Pan... czy są piękne?
— Bardzo piękne... niema piękniejszych... nie można wybierać... bardzo trudno wyrwać... i przytem pan Parcellet nie chce ich chować w swoim lesie... trzeba chodzić po nie daleko... powracam aż z lasu Raillon, więcej niż trzy mile. Daję słowo, panie Lanlaire...
Podczas gdy człowieczek opowiadał. Pan siadł przy nim... Wesoły w wysokim stopniu, klepał go po ramionach i wykrzykiwał: Pięć mil!... do djabła, ojcze Pantois, no zawsze mocny... zawsze młody...
— Ale gdzież tam... panie Lanlaire... wcale nie...
— A tak... wyrokował Pan... silny jak stary turek... i w dobrym humorze, sapristi!... Już nie rodzą się tacy dzisiaj jak ty ojcze Pantois... Jesteś z dawnego pnia...
Starzec potrząsnął głową, jakby odartą z ciała głową koloru starożytnego drzewa, i powtórzył:
— Wcale nie... Nogi osłabione panie Lanlaire, ramiona zwiotczałe... i lędźwie także... Przeklęte lędźwie wcale nie chcą już nosić... I przytem żona chora, nie może wstać z łóżka... i tyle kosztują lekarstwa! Nigdy nie jest się szczęśliwym... Ot co panie Lanlaire...
Pan westchnął i, czyniąc jakiś nieokreślony ruch, zawyrokował filozoficznie:
— No tak! Ale cóż chcesz ojcze Pantois? To jest życie... przychodzimy na świat bez świadomości tego co nas spotka, to już tak jest.
Po chwili głosem melancholijnym, dorzucił: