Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/81

Ta strona została przepisana.

służącemu, który pełł zagony z chwastów, przynieść butelkę pestkówki i kieliszki.
Po pierwszej wymianie grzeczności:
— A więc — zapytał kapitan... — czy nie obito jeszcze waszego Lanlaira?... Doprawdy jest się z czego chełpić, gdy się ma miejsce u takich nałogowców... Żałuję panienki serdecznie.
Opowiedział mi, iż niegdyś żył z panem po sąsiedzku a nawet w nierozerwalnej przyjaźni... Ale pewna polemika co do Róży poróżniła ich na śmierć... Pan czynił wyrzuty kapitanowi, że nie zachowuje odpowiedniej powagi w stosunku do służącej, że zasiada razem z nią do stołu...
Przerwał swoje opowiadanie, zmuszając mnie do przyświadczenia.
— Do mego stołu!... — mówił — A gdyby mi się podobało umieścić ją w mojem łóżku?... Patrzcie go... czyż nie mam na to prawa?... I czy to należy do niego?
— Ależ naturalnie, panie kapitanie.
Róża fałszywie westchnęła:
— Człowiek tak samotny, nieprawdaż? To zupełnie naturalne.
Od tej pory pamiętnej, kiedy doszło do pięści, dwaj dawni przyjaciele procesują się i robią sobie bezustannie na złość... Nienawidzą się w najdzikszy sposób.
— Ja — oświadczył kapitan... — wszystkie kamienie z mojego ogrodu rzucam przez ten oto płot w tego Lanlaira... Tem gorzej, jeśli one trafią w jego okno... albo raczej tem lepiej... Ach Świnia... Zresztą, sama się panienka przekona...
Spostrzegłszy kamień w alei, pochylił się, podniósł go i rozważnie, aby nie uszkodzić płotu, rzucił kamień do naszego ogrodu z całych sił. Dał się słyszeć brzęk rozbitej szyby. Tryumfując powrócił do nas i, dławiąc się od śmiechu, podśpiewywał:
— Jeszcze jedna szyba wybita...
Róża, ogarniając go macierzyńskietn spojrzeniem, wyrzekła z uwielbieniem: