Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/115

Ta strona została przepisana.

Klit. Myślisz bardzo rozsądnie. Toż nabierz otuchy:
Zkądinąd kiedyś zawsze doszłyby nas słuchy.
Gościnność nasza dla cię nieniniejszą więc będzie.
Or. Królowo, wędrowałem przez górskie krawędzie
W Fokidzie, koło Daulis. Pod noc już, o zmroku,
Jakiś człowiek nad drogą usiadł przy mym boku,
Stary, zgarbiony, wsparty na klonowej lasce.
Gwarzyliśmy. Rzekł do mnie; „Bóg jakiś w swej łasce
„Ma mnie, druhu, że idziesz do Argiwów ziemi.
„Imię me Strofios, z Daulis. Pomiędzy innemi
„Imię to miej w pamięci, byś spotkał się z wiarą,
„Bo kto na ślepo wierzy, staje się ofiarą
„Podstępu, a spóźnione troski są daremne.
„Powiedz Władcom, że Orest w kraje zszedł podziemne,
„Że proch jego mam w urnie spiżowej zebrany,
„I dowiedz się od matki, tak przezeń kochanéj,
„Czy mam go jej powrócić, czy pogrześć w tym kraju.
„Co każe, to wykonam według obyczaju.“
Królowo to mi rzekł ów stary człowiek. Nie wiem
Nic więcej. Z pierwszem wszakże jutrzenki zarzewiem
Wracam do Daulis. Z twojej co tam rzecz mam strony?
Czy chcesz, by popiół w urnie został ci zwrócony?
Klit. Nie! Powiesz, niech zatrzyma i złoży go w grobie.
El. O rodzie nieszczęśliwy, w wieczystej żałobie!
Umieram. O mój bracie! Ostatnia nadziejo!
Klit. Po cóż te płacze, jęki? Śmierć bierze koleją.