Który na korne sług swych stada
Miotał Ludwika wzrok — na srom;
Chénier, z którego celnych grotów
Każdy w ofiary piersiach tkwi,
Broczy bezmyślnych nóż szafotów
Purpurą cudną młodej krwi.
Świecąc pierwotną swą świetnością,
Wygnańcy ci niebiańskich gniazd,
Pochodnie święte przed ludzkością,
Źrenice mieli pełne gwiazd.
O nasze trwożne bijąc uszy
Z łoskotem dźwięcznym słonych fal,
Głos ich ogromny grzmiał śród głuszy,
Jako bezdenna morza dal.
A śmiech ich pełny skier i błysków,
Zdawał się miotać w świata step
Strzały podobne do pocisków,
Jakie wyrzuca łucznik Feb.
Jednak bez szczęścia, bez schroniska,
Pod nieb niechętnych mroźną mgłą,
Śród — królów, tłuszcz — urągowiska.
Wlekli przez wieki nędzę swą.
Z zapalczywością gniewów całą,
Co drogie im, zwiewając w dym,