Życie szarpało mdłe ich ciało
Wściekłym, niesytym zębem swym.
W motłoch wmieszawszy ich żebraczy,
Którego losem — wzgarda, szyd,
Wiodło ich z miast do miast, tułaczy,
W łachmanach szat — na srom, na wstyd;
By wywrzeć wściekłe jady swoje
I zgnieść ich cały święty ród,
Zlewało na nich zniewag zdroje,
Nędzę, wygnanie, chłód i głód;
I gnało w dal nędzarzy smętnych,
Bez wiary już w odkupień dzień,
Zmazawszy biel ich czół poświętnych
Kałem nieczystych ślin i tchnień!
Lecz wreszcie drużka pewna, wierna.
Wyzwalający niosła zgon:
Zmywała krew Śmierć miłosierna
Z ich nieznających zgryzot łon.
Wzorem surowych tych piastunek,
Co pieszczą jednak, kojąc łzy,
Miru im kładła pocałunek
Na ustach mdłych, kołysząc w sny.
Przed ich stopami powitalny
Kobierzec słała w blaskach zórz