Bór posępny, złowrogi, groźny, na północy
Gallii. Sprężona, resztki dobywając mocy,
Gęstwa potwornych dębów służy miast podnóża
Wielkim, czarnym chmurzyskom, zkąd wnet spadnie burza;
Ranek, drżąc, się przebudza, i już pierwsze gońce
Zórz drasnęły niebiosa, krwi strugą broczące.
Wszystko żałobne, blade; wichrem rwane liście
Jęczą; myślom bolesnym oddane wieczyście
Olbrzymy, skały głuche, po widnokrąg czarny
Jeżą się, w swej rozpaczy pogrążone marnej;
Biała w szarym półbrzasku, pośród mgły rozlanéj,
Kaskada szlocha cicho w swem więzieniu z piany;
Liżąc zielone sosny o miedzianej korze,
Faliste morze kąpie podnóża ich, morze
Smętne, kędy co chwila, skupione w gromadki,
Cezara Konstancyusza przebiegają statki.
Wtem — o zgrozo! żałobo! — kędy brzeg się spiętrza,
Ziemia wstrząsa się lękiem i drży aż do wnętrza,
A na jej chropowatem, trwogą zdjętem łonie
Niebiańskie rozlewają się ambrozyi wonie.
Wielki wiew oszalały szeleści w gęstwinie;