Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/146

Ta strona została przepisana.

Wstęga zefiru drżała z cichością tajemną
I mdło na senne łąki zwisała i łany.
Strop niebios, ciemny wreszcie, nakrył ziemię ciemną.
Jako drogi baldachim, rubinami siany.

I śpiew szeroki, dźwięczny, potężny, bogaty,
Rozdarł ciemnych szafirów zgęstniałe zasłony,
Mknąc wyżej, wyżej, wyżej, ze światów na światy,
Mącić nieskończoności spokój niezmącony.

Gwiazdy o sercach z ognia chwiały się, błyskały.
Ze zdumieniem zdała się słuchać ich równianka
Tej liry tak potężnej, a przecież tak małéj,
Co w gardziołku ziemskiego ich drgała kochanka.

Ach! jak te dźwięki rozpłakane,
Te cudne jęki, w których grze
Ptak łkał tajemne bole swe,
Dusz nam koiły wieczną ranę:
Pragnienia próżne, żale czcze!

Płakaliśmy, bo nam się zdało,
Że w głosie tym śpiewaka pól,
Tryumfem grzmi, szlocha swój ból,
Wątpi — i wierzy, drży — niknie śmiało
Sam ludzki ród, męczennik-król.

Bo jego też ból dręczy srogi,
Gdy w letnią noc, jak nagły wiew.
Nieskończoności czuje zew,
By glob niewdzięczny ten, ubogi,
Dla innych, lepszych rzucił stref,