— Kocham cię; z westchnień naszych śmieli się szyderce:
Lecz ja, by lotus, co się fal oddał powodzi,
Pójdę za losem, oczy zamknąwszy i serce.
Jeśli kochasz mię trochę, cóż mię tłum obchodzi?
— Kocham cię; a straciłem twój uśmiech, głos miły;
Lecz jak do tronu Boga kadzideł strumienie.
Tak wzrok mój mknie ku gwiazdom, co na cię patrzyły.
Jeśli kochasz mię zawsze, cóż mi rozłączenie?
— Kocham cię; miłość moja wiele znieść umiała.
Lecz gdy kiedyś Ktoś inny przyjdzie, wydrze mi cię,
Boleść ta śmierć mi zada — nadzieja ma cała.
Gdy mię kochać przestaniesz, na cóż mi to życie?
— Kocham cię; a gdy pójdę za zmarłych drużyną
Spocząć w nocy bez końca, jak każdy wędrowiec,
Niechaj na wiatr rzucone popioły me zginą!
Gdy ty go łzą nie skropisz, na cóż mi grobowiec?