Minęły dni, gdy żądz mych huf świetny, bogaty,
Przebiegał w młodym szale światy wszerz i wzdłuż,
Zatrzymując się w wieczór, by zbierać granaty
W głębi oaz, o których śnił od rannych zórz...
Ach! te słodkie owoce z rąk pieszczonych brane,
Spoczynki przypadkowe gdzieś na szczytach gór!
Te stoki, te wąwozy, za wzgórz skryte ścianę,
Owiany morszczyzn wonią urwisk brzeżnych mur!
Przeszły dni show zdobytych na zdobytych łonach,
Upojeń w cieniach lasów nadszedł nagle kres,
Skończyły się — śmiecił, piosnki o dowcipnych tonach,
Nucone przy rozstaniach bez żalów łez...
Błądząca karawana znalazła ojczyznę:
Eden pierwszych spoczynków i ostatnich dni,
Który, gdy zmrok się kładzie na kwietną płaszczyznę,
Echami niezliczonych pocałunków brzmi;
Dolinę ciepła, wonną, Armidy ustronie;
Pełny ekstaz, zachwytów, kwiecia, ptasząt kraj,
Gdzie w ciszy nocnej słychać, w mgieł białych oponie,
Świegot fal, kołyszących trzciny młodej gaj;