Krzyżu, który-m od ust jej wziął, w chwili agonii,
Z ostatniem pożegnaniem już u śmierci bram,
Symbolu dwakroć święty: darze mrącej dłoni,
Obrazie Boga sam!
Ileż łez na twych stopach wielbionych zakrzepło,
Zanim, z rąk męczennika, w święty śmierci dzień,
W drżącą dłoń mą przeszedłeś, niosąc jeszcze ciepło
Ostatnich już Jej tchnień!
Swięte pochodnie — blasków rzucały ostatki,
Z ust księdza płynął słodki modłów śmierci ton,
Podobny smętnym pieśniom, jakie nucą matki
Dziecinom swym u łon.
Twarz jej nadziei zbożnej zachowała ślady;
W rysach, gdzie czaru piękna nie starł z śmiercią bój,
Ból przelotny — wdzięk wyrył jeszcze jeden blady,
A śmierć majestat swój.
Wiatr, co pieścił jej włosów rozpuszczonych burzę,
Odkrywał, to zasłaniał oczom mym jej twarz;
Tak błędne cienie kładzie na białym marmurze
Cyprysów czarnych straż.