Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

że tu wyzuć się trzeba ze wszystkich okazałości przybycia i przepychów zaprzęgu i że, z chwilą wstąpienia w dziedziny Pani, trzeba się oddać w pieczę jej wystawności gościnnej.
Poszedłem sam długą aleją śród milczenia i zmroku.
O kłamliwa i płocha Lucylo, czemuż przyobiecywałaś mi tyle zmyślonych rozkoszy: swą postawą — siedzibę królewskiego wykwintu, swemi włosami — słodycz jedwabiów i czarodziejstwo złota, swym głosem — pieśni i chorowody, swemi usty — barwę i upojność win świętych, pierśmi swemi — cudność owoców, oczyma — wody spokojne, kędy marzenie zstępuje śród bark i łabędzi, śród odbić drzew okolnych i szlachetnych kamieni!
O Lucylo, cóż za smutna pielgrzymka do zamku twej duszy!
Bezradośnie zadrżałem w opuszczeniu twych komnat i pustce milczenia, o siedzibo popiołów! a przy odejściu, wzrok mój, tkwiący na zniszczonych fasadach i obnażonych frontonach, tych maskach nieuleczalnej nędzy wewnętrznej, ujrzał je raz jeszcze, kołyszące się chwiejnie w widziadlanem zwierciadle wód martwych dookoła, rozprzęgujące się zwolna i jak gdyby stapiające w jakąś nicość ułudę swego kłamstwa.
Od świtu do wieczora, od wieczora do świtu, oglądałem z powrotem trakty i mosty, białe o zmroku słupki przydrożne, równiny, góry, miasta, — i cóżbym miał do odpowiedzenia, gdyby żebractwo na rozstaju, wyciągające rękę po swój obol, lub gdyby dzieci wiejskie, wdrapujące się na stopień powozu,