Jutro k’morzu powiodę żądze moje wcześnie,
Niby pasterz uległy, wiedziony przez trzody;
Jutro żądze me pójdą brzegiem wielkiej wody,
Której jęk przez noc całą słyszałem dziś we śnie;
Zaczekam chwilę jeszcze; jutrznia wnet powstanie:
Widzę na rąbkach brzasku pian śnieżyste dreszcze;
Przeciągłe szlochy nocy umilkły; — nie jeszcze.
Czekajmy! Tak, czekajmy; już zaraz świtanie.
I wnet już stąpać będę po piasku spłakanym,
Pełnym ziół morskich, soli, szczątków zlanych pianą,
Które niepokój ducha wybrał dzisiaj rano
Na zabawkę myśleniom nocą utroskanym.
Pójdźcie, wszystkie me żądze! K’morzu bujną zgrają!
Świt już! świt już! Prowadźcie mnie ręką siostrzaną,
Pobiegnę razem z wami. Pod skalistą ścianą
Oto ścieżka wiodąca, gdzie fale konają.
Wał wód odbiega wreszcie; zbliżmy się; śród piany,
Nad którą żądz ciekawość gnie się niespodzianie,
Zbierajmy winnic morskich wilgne winobranie
I wszystko, co ze skały zerwały bałwany.