Stoją te Niedosiężne na świata rubieży,
Czuwając nieruchomo wlepioną źrenicą,
Czy kto ku nim nie zmierza, na skraj tej otchłani
Bezkształtu, kędy żadne już gwiazdy nie świécą.
Stheno, z okiem ukryłem w wichru włosów pląsie,
Wyciąga białą rękę zaklinania gestem,
Od którego pierścienie czarnoksięskie skrzą się.
Milczy, nikt z ludzi dotąd nie posłyszał jeszcze
Przerażenie budzących głosu jej rozdźwięków.
Euryale, śnieżystsza nad przedświtu dreszcze,
Pod symboliczną z kości słoniowej koroną,
Kędy drogie kamienie zaczarowali płoną,
Agat, ametyst święty, alektorya biała,
Która nierozerwalnie w więzy tajemnicze,
Gdyby w kajdany z ognia, serca ludzkie zwiera,
Euryale obraca bolesne oblicze
Ku ziemi. Ona także trwa w milczeniu głuchem,
Lecz na czole jej często jakiś cień się kładzie.
A Meduza podnosi twarz wyniosłą ruchem
Nieuśmierzonej nigdy pogróżki straszliwéj
I w niebios czerni daje niewyraźne znaki.