Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdzie w płaszcz gróz i zawrotów chmurnie się otula
Majestat niemy, mroczny ich wielkiego Króla.
— Ona chce głosu grzmotów, co toczy się głucho,
By wielka wrzawa tłumów, nieba zawieruchą;
Potoku, co się rzuca w skalny wądół senny,
Wije się potępieńczo w otchłani bezdennéj,
Wyje, grzmi, że go słychać w okręgu milowym,
I, w rozczochraniu pian swych, zda się chwostem płowym
Konia śmierci w Janowej księdze Objawienia.
— Ona chce księżycznego o zmroku promienia
Nie na załomach dachów, lecz w koronce szaréj
Sosen rozwijających, jak skrzydła, konary,
Na żebrach iglic górskich, na wieży zamczyska,
Która swój kształt siwawy w niebo czarne ciska.

— Nie ma tego ma dusza — nie ma nawet niskiej
Wzgórzyny bylejakiej wsi kochanej, bliskiej,
Dolinki świeżej, rośnej, wysmukłych topoli,
W których listwie wiatr nocny szelestnie swawoli,
Chatki leśnej, co puszcza, by obłoczki sine,
Pasemka swego dymu poprzez drzew gęstwinę
I której mszysta strzecha na swym aksamicie
Ma zawsze kwiaty z wiosną, gołębie o świcie;
Ogródka ze studzienką winogradem strojną,
Gdzie, przerywając linię kapusty spokojną,
Pyszni się krzak różany, który hodujemy;
Samotni cichej, wonnej, by pędzla Hobbemy,
Gdzie szmery, które w siebie wielka cisza wcięła,
Same tylko sen błogi mącą marzyciela!

Nie, nie ma nawet tego: — ma miasto stugwarne,
Gdzie we mgłach dni w ponoce zmieniają się czarne,