Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/043

Ta strona została przepisana.

— Proszę, niech mnie pan uwolni od tego — szepnęła.
— Jak pani każe — odrzekł, skłaniając głowę — ale w zamian proszę, aby pani zagrała kiedy wyłącznie dla mnie. Czy dobrze?
— Owszem — odparła, ujęta jego ustępstwem.
— Przepadam za Beethovenem, a pani podobno wykonywa go po mistrzowsku. Mówił mi o tem dziadek.
— Jednak pańskiemu dziadkowi grywam najczęściej Chopina. Najbardziej lubi jego nokturny.
— Bo dziadek mój jest marzycielem, a ja przeciwnie — odrzekł Waldemar.
Dochodziła druga po północy, jak się goście zaczęli rozjeżdżać. Noc była jasna, ciepła, pełna woni, panowała cisza głęboka, upajająca i czarowna w swych matowych blaskach, jakiemi obsypywała świat, spowijając go w srebrzystą tkaninę, usiana djamentami.
Po gwarnych pożegnaniach wolanty i powozy ruszyły, za niemi posunął brek.
Po chwili ciemne sylwetki koni i zaprzęgów znikły w przeczystej jasnej topieli, zalewającej pola i oparami otulone łąki.
Stefcia na ganku oddawała dobranoc pani Idalji i Waldemarowi. On mocno ścisnął jej rękę i przytrzymał w swej gorącej dłoni.
Spojrzała zdziwiona, ale widząc jego palące oczy utkwione w siebie, prędko wysunęła rękę; szła jeszcze oddać dobranoc panu Maciejowi, pozostałemu w salonie. Waldemar zauważył, że przy bladem świetle księżyca jest ładniejsza, niż zwykle, i bardzo ponętna. Zagrała w nim krew. Odchodząc do swych pokoi zaciskał zęby z wściekłością i mruczał do siebie:
— Muszę ją mieć, muszę! Drażni mnie, działa jak haszysz. Chcę się nia upić.
I długo chodząc po sypialni, układał plany oblężnicze.




VII.

Na drugi dzień rano Stefcia wstała z bólem głowy i dziwnie przykrem uczuciem. Było jej smutno. Ciężar niezmierny przygniatał ja, odbierając swobodę myśli.
Lucia mówiła, że posłano już na kolej po praktykanta, że jest bardzo ciekawa, czy ładny i... czy dobrze urodzony.
W Słodkowcach jadano obiad o drugiej. Zaraz po skończeniu lekcji wszedł do klasy lokaj, prosząc do stołu.
— Czy pan ordynat powrócił — spytała go Lucia.
— Tak jest, przyjechał jaśnie pan z drugim panem z kolei, co już tu ma być na stałe.
— Praktykant! — zawołała Lucia i po odejściu lokaja stanęła przed lustrem, poprawiając bluzkę i włosy. — Jak to dobrze, że już przyjechał! Ciekawam, gdzie go mama posadzi przy stole. O! będzie teraz weselej w Słodkowcach, a tak tylko wtedy wesoło, jak przyjeżdża Waldy. Chodźmy już!...
Przed drzwiami jadalnej sali Stefcia doznała wrażenia lęku. Weszła szybko i zbliżyła się do stołu. W tem spojrzała na Waldemara, podchodzącego do niej z powitaniem, i dusza zdrętwiała w niej z przerażenia.
Obok Waldemara stał Edmund Prątnicki.