Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/045

Ta strona została przepisana.

Ochłonąwszy, młoda dziewczyna słuchała jego rozmowy ze zdumieniem. Ten człowiek wydał jej się inny, nienaturalnie wesoły i zbyt hałaśliwy. Mówił o sobie z chełpliwością, znamionującą zarozumialca; dla pani Idalji, jej ojca i Waldemara był zanadto uniżony. Stefcię to raziło. Nie mogła pojąć, gdzie są zalety, widziane w nim poprzednio.
Ale wówczas działał na nią urokiem, ubierała go w tęczowe blaski, jakich w istocie nie posiadał. Stefcia przechodziła prawdziwe męczarnie, Drażnił ją głos Edmunda i nie rozumiała obecności jego w tem miejscu. Męczył ją badawczy wzrok pani Idalji i zupełne milczenie Waldemara.
— Ten odgadł wszystko — myślała — i teraz będzie ostrzył na mnie dowcip... Powinnam wyjechać stąd. Wyznam wszystko pani Idalji. Ona zrozumie mnie i odczuje. Wówczas powrócę do swoich, szczęśliwa i spokojna. — Nagle, na wspomnienie wyjazdu, Stefcia doznała niepokoju, uczuła w duszy leciuchny żal, sama nie rozumiejąc, dla czego.
— Dzieciństwo! — pomyślała z gniewem. Przeniknął ją dreszcz strachu na samo wspomnienie, że on może po nią tu przyjechał. Teraz on jest dla niej niczem.
Od pierwszego spojrzenia na Edmunda nie patrzała na niego więcej, siedząc jakby w odrętwieniu. Ale ciekawość w niej przemogła. Odczuwając zmianę w jego głosie, chciała zobaczyć, czy zmieniony z powierzchowności. Podniosła oczy. Nie zmienił się: pozostał bardzo pięknym chłopcem, lecz dawniej widziała w jego rysach inny wyraz, w oczach inną myśl. Teraz te same rysy, ściągnięte płaskim uśmiechem, oczy zdradzają pospolitą naturę... żadnej podniosłości, ani odrobiny dawnego ideału, inny człowiek! Stefcia miała wrażenie, jakby spojrzała z bliska na zwyczajny kamyk, w promieniach słońca wydający się klejnotem bez ceny.
Edmund zwrócił na nią oczy. Świeciły w nich błyski cynicznego uśmiechu.
Twarz jej poczerwieniała, nerwami zatargało oburzenie. W tem zabrzmiał jego głos:
— Dlaczego pani jest dziś tak milcząca, panno Stefanjo? Nie poznaję pani. jako dobry znajomy, mogę mieć pretensję, gdyż wydaje mi się pani niezadowoloną z mej obecności. Czy tak?
Stefcię te, bezczelne słowa wyprowadziły z równowagi. Zagrała w niej krew obrazą, podrażniona ambicja ukłuła, jak żądłem.
Zmierzyła Edmunda chłodnym wzrokiem, ale odparła spokojnie:
— Nie spodziewałam się spotkać tu pana, nic więcej.
— Ale spotkanie chyba ucieszyło panią. Ja bo naprzykład jestem szalenie rad.
Nic nie odpowiedziała, tylko zagryzła usta. W głosie jego czuć było wyraźne drwiny.
Prątnicki przechylił się przez stół i natarczywie powtórzył raz jeszcze:
— Jestem niezmiernie ucieszony.
— Widać to — odrzekła podrażniona.
— Doprawdy? Ha! ha! To dobrze. Ja lubię być wesołym.
— Czy pan zawsze ma tak... przyjemny humor? — zapytał Waldemar, poruszając się nerwowo na krześle.
Mówił z nieukrywaną ironją i na wyrazie „przyjemny“ położył nacisk.