Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/057

Ta strona została przepisana.

Ordynat wzruszył ramionami i szedł dalej. Dymek z cygara otaczał go delikatnym obłokiem. W świetle księżyca smukła postać Waldemara migała na tle trawników nadmiernie wydłużona, cienka. Żwir pod stopami skrzypiał, czasem ordynat cmoknął na psy lub pogładził którego z nich. Przy bocznym pawilonie zatrzymał się na widok otwartego okna, skąd buchało światło i szedł cichy szept rozmowy. Ponad krzewami spirei spojrzał w okno. Przy małym stoliku siedział Prątnicki z rządcą Kleczem. Grali w karty. Prątnicki bez surduta, w rozpiętej kamizelce, rozparty w krześle, dowodził coś z nadzwyczajną werwą. Miał minę bursza. Waldemar poszedł dalej, mrucząc:
— Bestja! działa mi na nerwy. I te karty! Wprowadza nowe zwyczaje!
Prątnicki zwykle wobec ordynata tracił humor. Odgadywał niechęć do siebie w obu Michorowskich, nie mógł za wiele mówić, nie mógł się chwalić, bo czuł, że to ich razi. Zaprzyjaźnił się z Kleczem, ponieważ wiedział, że mu imponuje. Podchlebiało mu to.
Pewnego dnia, w końcu czerwca, Prątnicki z Kleczem byli na łąkach, gdzie robotnicy kosili trawę. Panowie na linijce pod lasem rozmawiali ze sobą, często wybuchając śmiechem.
Edmund palił papierosa i z rękoma w kieszeniach zwracał się do zaciekawionego Klecza z junakierją i minami. Mówił o Stefci:
— Tak, panie! na świecie dużo jest kobiet, ale trzeba umieć wybierać takie, co obok dobrego smaku, posiadają jeszcze dobrą przyprawę. To jest grunt. Stefa jest apetyczna, nie przeczę: teraz jakaś zblakowała, ale to esencjonalna dziewczyna!... Lecz cóż z tego? Pływa tylko w dwudziestu tysiączkach. Czyż to dla mnie? Miły Boże! wystarczyłoby mi akurat na dwie podróże zagranicę.
— Gdyby tak miała ze sto tysiączków, co? ha! nie porzuciłby jej pan — zaśmiał się Klecz rubasznie.
Edmund zrobił ustami grymas, wyrażający lekceważenie.
— Tak, naturalnie, chociaż powiem panu prawdę, że ona trochę mdła, zanadto cnotliwa. Byłem przecież przez kilka miesięcy prawie narzeczonym, a dalibóg nie udało mi się wziąć całusa ani razu, chociaż umiałem być natarczywy. Nie i nie... Ona nie ma temperamentu, ta dziewczyna.
— Jabym sądził inaczej. Panna Stefanja ma bardzo żywą fizjognomję, wygląda na ognistą kobietę. Może pan nie umiał jej zajść, bo z kobietą to panie tak, jak z narowistym koniem, trzeba umieć obchodzić się.
Wybuchnęli śmiechem.
— Przecież szalała za mną — mówił dalej praktykant. — Już ja potrafię krzesać iskry, to moja specjalność. Zobaczy pan, ona za mąż nieprędko wyjdzie — jeśli wogóle wyjdzie. Chyba ożeni się z nią jakiś świętoszek albo facet, dla którego jej posag będzie stanowił sumę. Ona choć ładna, porwać nie potrafi. Mówię panu, że cnotliwa do obrzydliwości. A to ważny defekt w kobiecie. Z niej nikt nic nie wydobędzie.
Klecz uśmiechnął się chytrze.
— E! tak źle nie jest. Panu się nie udało, ale naszemu ordynatowi pewnie się poszczęści.
Prątnicki szeroko otworzył oczy.
— No! pan tak myśli na serjo? Ordynat ożeniłby się z nią? Co znowu! i Klecz parsknął śmiechem.