Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/058

Ta strona została przepisana.

— Ożenić się!... Co panu w głowie? ordynat z nauczycielką! Także myśl! On, o którego księżniczki się ubiegają... Ale zbałamucić może i potrafi, jemu się ona nie oprze, choć pan dowodzi, że zimna.
Praktykant zamyślił się.
— A wie pan co? — rzekł po chwili — że mnie to już do głowy przychodziło. On jakoś za grzeczny dla niej i zawsze jej broni.
— Broni?...
— No tak. Ja czasem żartuję z niej. On kilka razy wziął jej stronę, nawet dość szorstko, niedelikatnie.
Klecz spojrzał na Edmunda z pod oka i mruknął:
— Pewnie dał ci dobrą naukę...
— Co pan mówi?
— Ech! nic. Mówię, że on to potrafi.
Prątnicki kręcił głową.
— No, no! gdyby ta cnotliwa skromna Stefcia została kochanką ordynata, ot śmiałbym się...
— Cieszyłby się pan, co?
— Cieszyłbym się naprawdę. Nawetbym nie żałował, że to mnie nie spotkało.
— Podlec! — mruknął rządca.
To samo słowo padło na wąskiej ścieżynie leśnej wyrzucone przez wściekłe usta Waldemara.
Konno stał tam od kilku minut i wysłuchał rozmowy. Jadąc po piasczystej drożynie wśród gęstych krzewów leszczyny i młodych sosen, usłyszał głośny śmiech. Przez gąszcze dojrzał kontury linijki i głowę konia, skubiącego trawę. Nagle wpadło mu do uszu imię Stefci, wymówione przez Prątnickiego ze śmiechem i z jakimś cynicznym dodatkiem. Zatrzymał się, a że w naturze panowała cisza, bo z oddalonych łąk gwar dochodził słabo, więc każde słowo praktykanta przefiltrowane przez liście drzew, w akustyce leśnej padało wyraźnie. Słuchając, ordynat zaciskał zęby, gniótł w ręku pejczę, jakby ją chciał połamać na grzbiecie Prątnickiego. Gdy Edmund mówił o swych nieudanych próbach ze Stefcią, Waldemar posunął konia, chcąc przerwać dalszy ciąg, ale usłyszał mowę o sobie i stanął.
Miał wygląd złowrogi ze zmarszczonemi brwiami i zimną stalą w oczach. Nozdrza jego rozdęły się, poruszane gniewem. Oburzyły go ostatnie słowa Edmunda. Trącił konia ostrogami, zdecydowany wymówić miejsce Prątnickiemu i Kleczowi za ich złośliwe uwagi, ale się opamiętał. Jakiś głos wewnętrzny wstrzymał go szeptem: „Oni mają słuszność, do tego dążysz“...
Ordynat ściągnął konia munsztukiem, aż Apollo osiadł na zadzie, wznosząc przednie kopyta w górę. Skręcił na miejscu i wolno pojechał w głąb lasu wzburzony, ciskając przez zęby przekleństwa. Nie mógł się pozbyć myśli, że Klecz odgadł jego zamiary. To wprowadziło go w szał gniewu. Duma magnacka burzyła w nim krew. Jego własny rządca zna go dobrze, na pewno twierdzi, że mu się Stefcia nie oprze... ta dziewczyna świeża i czysta jak woda kryniczna... On nie ominie takiej sposobności, pragnie nasycić się krasą Stefci?...
Ordynat zaciął wargi.
— Odgadł mnie. Ja istotnie chcę ją mieć. To nieprawda, co Prątnicki o niej dowodzi, że niema temperamentu. Dziewczyna jak iskra,