Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/064

Ta strona została przepisana.

— Niech pan wyjdzie natychmiast! — powtórzyła rozgorączkowana Stefcia, nic nie słysząc.
Ale Edmund już sam ruszył do drzwi, gotowy do prędkiego wyjścia. Na progu stanął, zaśmiał się szyderczo i syknął zjadliwie:
— Odchodzę, odchodzę! przyjechał obrońca... Jego radzę przyjąć łaskawiej.. Życzę powodzenia!...
Wyszedł trzasnąwszy drzwiami.
Stefcia upadła na krzesło wyczerpana, oddychając mocno. Ściskała dłońmi skronie, wybuchnęła płaczem. Niepowstrzymane łzy gradem płynęły z jej oczu.
W tem zerwała się, wybiegła z salonu, dążąc do siebie.
Usłyszała w korytarzu głos ordynata.




XI.

Obiad przeszedł ponuro.
Stefcia miała wypieki na twarzy i ciemne obwódki pod oczyma, zdradzające niedawne łzy.
Lucia rzucała wzrokiem w stronę matki, uparcie milcząc. Pan Maciej był niespokojny. Waldemar groźny. Tylko pani Idalja, mniej sztywna niż zwykle, rozmawiała z Prątnickim o czemś zabawnem, co jednak nikogo, nie wyłączając jej samej, nie bawiło.
Edmund udawał wesołość, krztusił się własnemi dowcipami, ale, widząc ogólny nastrój, siedział jak złapany. Nawet służba odczuwała chmurne usposobienie państwa: kamerdyner usługiwał prawie bez szelestu, chodząc na palcach; młodszy lokaj, wnosząc półmiski, nie otwierał drzwi, ale je uchylał delikatnie.
Wszyscy doznali ulgi, gdy powstano od stołu. Pani Elzonowska z Lucią pojechały do Szal. Stefcia nigdy tam nie jeździła, odgadując, że hrabina Ćwilecka jej nie lubi.
Razem z paniami pojechał konno Waldemar oglądać folwarki. W pałacu słodkowickim zapanowała względna cisza. Na blaszanym dachu gruchały gołębie, z klombów dochodziły krzykliwe rozmowy turkawek, brodzące po trawnikach pawie odzywały się charakterystycznym wrzaskiem.
Stefcia, zamknięta w swym pokoiku, usłyszała lekkie pukanie do drzwi.
— Proszę.
Wszedł kamerdyner Jacenty.
— Jaśnie pan starszy prosi panienkę do różanej altany, jeśli to panience nie zrobi różnicy.
Stefcia doznała miłego uczucia.
— Proszę powiedzieć panu, że idę natychmiast.
Z przyjemnością myślał o spędzeniu nudnego popołudnia w towarzystwie staruszka.
W altanie pan Maciej siedział na ławce, mając nogi okryte skórą tygrysią. Był zamyślony i ponury. Na widok Stefci twarz mu się rozjaśniła. Wskazując jej ławkę obok siebie, rzekł z miłym uśmiechem:
— Siądź tu, moje dziecko. Przepraszam, żem cię wzywał. Chciałem z tobą trochę pomówić. Może nie chcesz?... Jestem stary nudziarz — co?
Pan Maciej mówił do wszystkich po imieniu: Stefcię prawie zawsze tak nazywał.