Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/073

Ta strona została przepisana.

— Panie, po przyjacielsku radzę panu nie brać tej czwórki — rzekł Klecz. — To ulubione konie ordynata. Może im się stać co złego, potem bieda. Pal je licho! Niech pan jedzie kasztanami, konie jak spławy. Albo gniade niech pan weźmie. Podobno baronowa ma dziś jechać do Obronnego. Zadysponuje kare i co wtedy?
— To dla niej założy się gniadą czwórkę — rzekł Prątnicki już zły.
Zwrócił się znowu do Benedykta:
— Zaprzęgaj żywo! Rozumiesz!
Stangret wzruszył ramionami i poszedł spełnić rozkaz, mrucząc pod nosem niepochlebne życzenia dla praktykanta. Klecz machnął ręką.
— Twarda sztuka!... niech go djabli — rzekł do siebie.
Po kilku minutach Edmund siedział w amerykanie i zgarnął lejce czwórki. Następnie, zanim stajenny zdołał się usadowić, trzasnął z bata z ironicznym uśmieszkiem, pożegnał Klecza, puścił konie tęgiego kłusa i zniknął na skręcie drogi.
Rządca i stangret spojrzeli na siebie.
— Żeby się chociaż co złego nie stało — mruknął Klecz.
A Benedykt rzekł, rozkładając ręce:
— Jak pan praktykant znarowi konie, ja nie będę odpowiadał przed ordynatem. Kiedy pan rządca pozwolił, to co ja winien?
— Przecie pan Prątnicki umie jeździć. Co tam Benedykt prawi! — odrzekł Klecz, sam zaniepokojony.
Nieobecność Piątnickiego na obiedzie zadziwiła panią Idalję, a zasmuciła Lucię. Dziewczynka nie rozumiała, dlaczego wyjechał dziś, po tak miłem spotkaniu sam na sam. Smutek jej wzmógł się, gdy pani Idalja oznajmiła, że po obiedzie jadą do Obronnego, odwiedzić księżną Podhorecką. Gdy Lucia została sama ze Stefcią, zarzuciła jej ręce na szyję, szepcąc z rozkapryszoną miną:
Takmym wolała zostać w domu! Tak mi się nie chce jechać!...
— Przecież dawniej lubiłaś bywać w Obronnem — uśmiechnęła się Stefcia.
— Ach! dawniej! to co innego.
I w oczach jej błysnęło rozmarzenie, tak niedostosowane do tej dziewczęcej postaci, jak niewłaściwą byłaby silna woń róży dla niezapominajki.
Pani Idalja, kończąc ubieranie się, rozkazała zaprzęgać konie do landa. W parę minut potem Jacenty zastukał do jej pokoju.
— Proszę jaśnie pani — stangret mówi — że można jechać tylko gniadą czwórką lub kasztanami.
— Ale ja kazałam zaprzęgać kare — rzekła pani z przyciskiem.
— Stangret powiada, że karych niema.
— Gdzież się podziały?
— Pan praktykant pojechał do miasta.
Pani Idalja zwróciła się gwałtownie na krześle ku Jacentemu i z pod przymrużonych powiek spojrzała na niego bacznie.
— Pan Prątnicki... karą czwórką... do miasta?
— Tak mówi stangret.
— Rządca wiedział od rana, że pojadę. Jakże mógł dać te konie?
— Pan praktykant powiedział, że jaśnie pani pojedzie gniademi.
— To nie może być! — zawołała wzburzona baronowa. — Niech Benedykt przyjdzie do kredensu.
Jacenty wyszedł.