Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/079

Ta strona została przepisana.

— Tak. Chcę panu zaproponować przeniesienie się na stałe do Głębowicz. Sądzę, że to panu różnicy nie zrobi, a teren pracy tam będzie nawet większy...
Mówił tonem naturalnym i uprzejmie, ale z lodowatym chłodem.
W Prątnickiego jakby nagły grom ugodził. Spodziewał się wszystkiego, prócz przeniesienia do Głębowicz. Nie wiedział, co o tem sądzić. Bezwiednie bąknął:
— Dlaczego, panie ordynacie... tak nagle... Nie jestem przygotowany
— To najmniejsza, kwestja paru mil drogi, przeprowadzka niedaleka.
Edmund jeszcze chciał się bronić.
— Czy pan niezadowolony z mych czynności gospodarczych w Słodkowcach? — zapytał z uniżonością, która obudziła niesmak w Waldemarze?
— Z gospodarczych? Nie. Tylko wogóle jest pan odpowiedniejszy do Głębowicz.
— Odpowiedniejszy?... Dlaczego? z jakich względów?
Michorowski tracił cierpliwość.
— O panie, względy są różne — rzekł, strząsając w popielniczkę popiół z cygara.
Prątnicki zrozumiał. Niechciane go tu. Lecz jaki główny powód? pragnął dowiedzieć się koniecznie. Rzekł po krótkiem milczeniu:
— Panie ordynacie, jeśli dzisiejszą swą wycieczką naraziłem się panu, w takim razie przepraszam bardzo. Istotnie popełniłem błąd.
Waldemar podniósł głowę.
— Czy ja panu robiłem wymówki, że mnie pan przeprasza? — spytał.
— Postąpił pan niewłaściwie, lecz to rzecz drobniejsza.
— Przedewszystkiem, nie wiedziałem, że pani baronowa miała dziś jechać — bronił się Prątnicki.
Ordynat skrzywił, usta z niesmakiem. Nie lubił wykrętów.
— No, o tem pan wiedział, bo nawet zadysponował pan gniadą czwórkę dla ciotki. Ale powtarzam, to rzecz drobniejsza. Głównie chodzi o to, że nie nadaje się pan do miejscowego otoczenia w Słodkowcach. Pan rozumie?... Nie odpowiada pan właściwym warunkom, traktując je nazbyt przedmiotowo, co znowu nie zgadza się z pewną skalą naszych pojęć.
Teraz łuska spadła z oczu Edmunda. Spostrzeżono jego zamiary i dają mu odprawę. Projekt przeniesienia go do Głębowicz to tylko delikatne wskazanie drogi, którą ma się wycofać.
Jego plany przekreślone zostały ręką ordynata bardzo stanowczo. Prątnicki był zgnębiony, przegrał na całej linji bez możliwości odwrotu. Spojrzał na ordynata.
Waldemar paląc, patrzał przed siebie na marmurowy kałamarz z takim wyrazem twarzy, jakby chciał rzec:
— Czemu nie wychodzisz? Ja już skończyłem.
Edmund czuł, że powinien odejść, ale jeszcze się wahał niepewny, czy to zupełne usunięcie, czy tylko przeniesienie.
Waldemara to wahanie draźniło. Zirytowany wstał i podając mu rękę, rzekł krótko:
— Zatem skończone. Dobranoc panu