Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/098

Ta strona została przepisana.

Waldemar podał jej rękę, ścisną mocno, a drugą wziął ją powyżej łokcia.
— No... hop!...
Wskoczyła na ławkę, niesiona prawie przez niego, przeszła barjerkę i ze śmiechem usiadła obok ordynata. On zawołał na konie, brek potoczył się raźno naprzód.
— Rasowa! — rzekł z cicha baron Weyher.
— Jak pan mówi? — podchwycił student.
— Rasowa! Pan pewnie powie „natura“?
— Tak, ale wy się na tem nie rozumiecie.
Stefcia doznała jakby uderzenia w serce. Bliskość Waldemara działała na nią potężnie. On był widocznie poruszony. Krew węgierska, której miał w sobie trochę, zagrała w nim, nozdrza zaczęły latać, oczy zabłysły ogniem.
Milczeli oboje. On myślał:
— Co się ze mną dzieje? Mniejszego doznawałem wrażenia w dżungli, gdym czatował na lwy. Co ta dziewczyna ma w sobie?...
Paula z pod koronki kapelusza spoglądała na Stefcię z niechęcią.
W duszy jej nurtowało.
Nie kochała się w Michorowskim, ale rachowała na niego. Drażniło ją, że on nie jej hołdował, lecz podobała mu się ta „cudza“ dziewczyna. Hrabiankę gniewał Wilhelm Szeliga za to, że porównał Stefcię do kryształu i baron, że nazwał ją rasową, a przedtem powiedział, że jest inna. Pewnie, że inna, bo z innej sfery.
— Za wiele wzbudza zainteresowania ta nauczycielka — myślała panna Ćwilecka.
— A jaka swobodna! jakbyśmy dla niej byli równi. Jest rozzuchwalona! Lucia uważa ją za siostrę. Albo Rita! Traktuje jak koleżankę. Pan Maciej spieszcza jej imię na Stenię, ordynat robi jej honory. Wszystko to nie ma sensu, będzie o sobie myślała Bóg wie co!...
Gniewne rozmyślania hrabianki przerwała Lucia wołaniem;
— Powozy nas doganiają!
Wszyscy się obejrzeli.
W pewnej odległości za brekiem sunęły dwie czwórki prawie w jednym rzędzie; ponad głowami koni widniały sztywne postacie stangretów i baldachimy parasolek.
— Nie rozumiem, jakim sposobem mogli nas dogonić. Przecie wcześniej wyjechaliśmy — rzekł Trestka.
— Widać karosze pana ordynata zmarniały — wtrąciła ironicznie Rita.
Waldemar odwrócił się rozbawiony.
— Raczy pani przypomnieć sobie, żeśmy stali na drodze dobry kwadrans, zawdzięczając jej przesiadaniu.
— Czy panu źle?
— Mnie? Bajecznie!
— Krzywda się panu dzieje?
— Cóż znowu! ale niech pani nie krzywdzi karych.
Pojazdy zrównały się. Pierwsze lando mieściło w sobie księżnę Podhorecki pana Macieja i księcia Franciszka z żoną. W drugim powozie jechała pani Elzonowska i hrabiostwo Ćwileccy ze starszą hrabianką Michaliną.
Waldemar zatrzymał konie, stanęli i stangreci.