Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/116

Ta strona została przepisana.

jej słabość. Czuł, że ją ta chwila męczy, ale, że biedaczka jednocześnie boji się poruszyć, by nie uleciała spłoszona. To go rozrzewniło.
Stefcia była jak nieprzytomna. Pierwszy raz w życiu zadrgał w jej duszy jakiś nowy dźwięk. Doznała obawy przed tym, do którego już miała ufność zupełną. Szarpała się i rzekła przerywanym głosem:
— Chodźmy stąd... już chodźmy!
— A moja historja — spytał.
— Opowie mi ją pan innym razem.
— O nie! drugi raz nieprędko może nastąpić podobna chwila, trzeba z niej korzystać.
Podprowadził wahającą się Stefcię do małej kanapki naprzeciw portretu i rzekł z uśmiechem, już spokojny i pewny siebie:
— Niech pani spocznie tu... ja obok. O tak. A teraz proszę słuchać dziejów babki.
Dziewczyna nie znalazła siły sprzeciwiać mu się. Jego stanowczość imponowała jej. Usiadła na kanapce. W białej sukni z pękiem żółtych róż w ręku tworzyła bardzo ładną plamę na ciemnej materji. Waldemar zaczął mówić dźwięcznym barytonem, chociaż dzisiaj nieco stłumionym w brzmieniu:
— Babka moja była ofiarą nieszczęśliwej miłości... kochała człowieka, z którym nie pozwolono jej połączyć się.
Słuchającą przeszedł leciuchny dreszcz. Podniosła oczy na twarz portretu z wyrazem głębokiego współczucia.
Waldemar mówił dalej:
— Była księżniczką z rodziny starożytnej, noszącej w swym herbie koronę królewską. Miała wielu znakomitych starających się. Odrzuciła wszystkich, kochając ubogiego chłopca, sekretarza w dobrach jej ojca. Kochali się wzajemnie pierwszą miłością, tak potężną, że mogłaby wszystko zwalczyć. On milczał, przeczuwając, że mu jej nie dadzą. Cierpiał skrycie. Ale ona, młoda, wypieszczona przez ludzi i warunki życia, naginające się zawsze do jej woli, nawet kaprysu, nie chciała milczeć. Wyznała rodzicom miłość do młodego Gwidona, prosząc o ich błogosławieństwo. Spotkał ją zawód. Ojciec, książę de Bourbon, człowiek poglądów bardzo rojalistycznych, przesiąkłych feudalizmem, ambitny i dumny, odtrącił wyznanie córki. Młodziutką Gabrjelę wywiózł do Paryża, a Gwidona pozbawił posady. Biedny chłopak, kochając gorąco, przytem również ambitny, nie zniósł tak strasznego ciosu: wkrótce zakończył życie samobójstwem, pożegnawszy się listownie z Gabrjelą. Księżniczka, pogrążona w bezgranicznej rozpaczy, chciała wstąpić do klasztoru, ale tyran ojciec nie pozwolił na to. Musiała się bawić, musiała znosić hołdy licznych konkurentów, lecz opierała się stanowczo rozkazom ojca, który zmuszał ją do zamążpójścia. Tak przeszło kilka lat. Tymczasem dziadek mój, Maciej, przechodził mniejwięcej to samo. Będąc ułanem, gdzieś na balu poznał i pokochał młodą osobę, córkę obywatelską. Nosiła ona imię pani.
Waldemar spojrzał w oczy Stefci z jakimś rzewnym uśmiechem.
Ona drgnęła i przybladła. Spostrzegł to. Delikatnie ujął jej rękę.
— Co pani jest, panno Stefanjo?
Wysunęła rękę z jego dłoni i, zanurzając twarz w różach, rzekła:
— Nic... nic... niech pan mówi dalej.
— Teraz następuje okres najsmutniejszy. Muszę tu obwinić mego dziadka. Kochał swoją Stenię bardzo, ale...